Wybaczcie, jeśli podobne wątki już były, lub jeśli stawiane przeze mnie kwestie są formułowane naiwnie. Zastanawia mnie jednak stopień swobody interpretacji Biblii, na jaki są w stanie przystać luteranie konfesyjni/wysokokościelni. Na początku problem ten uderzył mnie przy okazji sporu o ordynację kobiet (przy czym nie zagłębiałem się w tę problematykę na tyle, żeby znać dokładne stanowisko strony ordynację tę popierającą, więc od strony teologicznej jeszcze nie mam zdania, wiem natomiast na pewno, że kłóci się to z moją osobistą wrażliwością religijną, ogólnie dość tradycyjną w większości kwestii, oraz pojęciem Kościoła i w związku z tym niejako "wyjściowo" jestem przeciw), ale potem zdałem sobie sprawę, że tu wysokokościelni zawsze mogą zamknąć dyskusję mówiąc, że im zależy na luteranizmie tradycyjnym i jego duchowości, a tam kobiet się nie ordynuje (uznać to tym samym za kwestię tradycji i praktyki liturgicznej). Nie zawsze jednak rzecz jest taka prosta. Wczoraj czytałem sobie strony Synodu Missouri i wyczytałem, że w związku z tym, iż uznają literalną wykładnię Biblii wyznają kreacjonizm i wymagają jego nauczania we wszystkich placówkach edukacyjnych Synodu. Pierwsze zatem pytanie, jakie przyszło mi do głowy brzmi: czy można być tradycyjnym luteraninem i wierzyć w ewolucję? I szerzej - czy tradycyjni luteranie uznają jakąkolwiek interpretację alegoryczną i inne nieliteralne? Czy ograniczenie się wykładni dosłownej lub jej uprzywilejowanie nie upośledza w jakimś stopniu chwalebnej przecież zasady: "Ecclesia reformata et semper reformanda secundum Verbum Dei"?
[Edytowałem, bo zjadłem parę wyrazów i poprzednia wersja posta była niejasna.]