Jacku zwróciłeś uwagę na coś ważnego i istotnego:
1) Ekumenizm jako szczere szukanie kontaktu z siostrami/braćmi z innych wyznań
2) Ekumenizm jako coś urzędowego, odgórnie sterowanego
W tym roku jeszcze zanim rozpoczął się Tydzień Modlitw zostałem zaproszony przez kolegę ze studiów, który jest subdiakonem w Kościele Mariawitów do młodzieżowego nabożeństwa w Kościele Mariawickim. Z naszego Kościoła miały być 2 osoby, jednak z powodu choroby tej drugiej byłem tylko ja. Nabożeństwo było dla mnie wielkim przeżyciem, czułem ducha, czułem szczerość w tym wszystkim. Po tym jeszcze Agapa, to chyba z 2 godziny się zasiedziałem
No i parę dni później byłem na oficjalnym młodzieżowym w KER. Ręce mi opadły. Całkowicie brakowało mi tam tego ducha. Byłem także na głównym w Trójcy i tu się zasmuciłem, bo niby nabożeństwo niedzielne a bez Komunii. Jakbyśmy jako luteranie wstydzili się tego drugiego (co nie znaczy, że gorszego!) wierzchołka nabożeństwa. Odniosłem wrażenie, że to się staje takim obowiązkiem - raz w roku MUSIMY się razem spotkać.
Pytanie co ruch ekumeniczny w Polsce osiągnął. Wspólne uznanie chrztu? Dobre sobie. A i tak niektórzy nasi duchowni je łamią, bo praktykują chrzest przez pokropienie (zgodnie z umową możemy stosować tylko polanie).
A we wczesnych latach komuny biskup Michelis wspólnie z biskupami starokatolickimi sprawował w ewangelickim Kościele Świętej Trójcy Eucharystię. I to był przełom! Owszem pewnie parę paragrafów zostało przy tym złamanych. Ale czy to jest najistotniejsze? Był duch, była chęć jedności. A nie poklepywanie się po plecach, dojenie szampana i wspólne zdjęcie na pamiątkę.
Kolejna sprawa jest taka, że wiele ludzi boi się ekumenizmu. Zresztą jak słyszałem pewnego naszego wysoko postawionego duchownego - my chcemy pozostać przy swoim, bo jesteśmy przywiązani do naszych strojów liturgicznych, do togi.
Krew mnie zalewa. Jakby Jezus przyszedł i powiedział - choć za mną ale zostaw togę, befki, czy nawet albę stułę, koloratkę cokolwiek to wtedy też byśmy się zapierali: Panie nie pójdę bo to dla mnie ważne.
Patrzę na to wszystko i dochodzę do wniosku, że bardzo chcemy by zmieniali się inni ale sami się zmieniać nie zamierzamy. I zachowujemy się jak rozkapryszona panienka wyczekująca przez okno na swojego królewicza, któremu i tak da kosza. I nie mówię tutaj bynajmniej byśmy rezygnowali bezsensownie z tradycji, bo jak wiemy z Ksiąg Symbolicznych nie w tym rzecz.
Ale byśmy przemyśleli parę rzeczy - chociażby teologię urzędu, przez którą nasz dialog całym tradycyjnym chrześcijaństwem leży i kwiczy, a braciom z KER i KEM to nie zaszkodzi. Zresztą metodyści mają bardziej ekumeniczną teologię urzędu bo wziętą z anglikanizmu