przez Jonah » N sie 21, 2016 13:40
Niestety, obraz Jezusa-hippisa jest żywy do dziś poprzez świadomość sześćdziesięcioósmaków, którzy siedzą w gremiach decyzyjnych wielu Kościołów. Pozwolę sobie wkleić fragment przygotowywanego tekstu.
"Zamiast widzieć w Jezusie Boże Słowo i „mitycznego”, jak twierdzili niektórzy, Zbawcę zaczęto postrzegać Go jako ikonoklastycznego proroka, który przyszedł wywrócić oparty na patriarchalnej dominacji porządek społeczny (R. R. Ruether). Zsekularyzowana świadomość eschatologiczną relatywizację doczesności potrafi odczytać już tylko w kategoriach wewnątrzświatowych. Zgodnie z sięgającą jeszcze oświecenia tradycją, wyznaczono Mu więc rolę rebelianta i głosiciela nowej moralności. Jezus lewicowej ideologii stał się przede wszystkim politycznym, społecznym i kulturowym wyzwolicielem, a chrześcijaństwo drogą rewolucyjnej walki i emancypacji spod wszelkich ograniczeń, jak to ogłosił wszem i wobec w czasie swego happeningu Klaus Kinski, egocentryczny aktor, diaboliczny furiat i pedofil, który uczynił ze swej córki „mały obiekt seksualny”: „Poszukiwany: Jezus Chrystus! Oskarżony o uwodzicielstwo, anarchię, antypaństwową konspirację. Zawód: robotnik. Narodowość: nieznana. Nazywany też ‘Światłością świata’, ‘Synem Człowieczym’, ‘Zbawicielem’. Jego przyjaciółmi są wyrzutki, Cyganie, kryminaliści, narkomani, hipisi, rewolucjoniści. Jego matka była prostytutką, ojciec prawdopodobnie żyje w komunie. Odrzuca wszelkie hasła i manifesty. Nie należy do żadnego kościoła. Nie jest protestantem, katolikiem, żydem, ani komunistą. Nie nosi żadnego uniformu. Rozpowszechnia idee utopijne…”. Swój potencjał więc miał realizować wedle modelu lewackiej bohemy, pogrążając się w grzechu, czyli uprawiając gnostycki pekatyzm. Odrzucał Zakon, zabawiał się z prostytutkami i buntował przeciw władzy. Proklamował więc raczej, jak późniejsi hippisi, dla których „miłość” miała głównie oblicze seksualnego ekscesu opakowanego niekiedy w magiczne rytuały (holy orgy), rozpętanie dionizyjskiego erosa, nie zaś głosił miłosierną miłość Boga (hesed) i miłość braterską (agape). Stawał się wręcz rzecznikiem neopogańskiej i feministycznej zarazem „bogini”, która przez usta swych pogrążonych w transie „wielkich kapłanek” głosiła: „Zostaniecie wyzwoleni; i jako znak prawdziwej wolności nago będziecie obchodzić swe obrzędy; będziecie tańczyć, śpiewać, ucztować, grać na instrumentach i kopulować (make love) – wszystko to na moją chwałę [...] Albowiem wszystkie akty miłości i przyjemności są moimi rytuałami” (za: Drury). Ten blasfemiczny obraz libertyńskiego Jezusa, biseksualnego kochanka Marii Magdaleny i Apostoła Jana, nie jest nowy. Częścią propagandowej batalii, której celem jest zniszczenie chrześcijaństwa, uczynił już takiego „innego Jezusa” lumierysta D. Diderot.
Antagonistą owego pseudo-Jezusa, współczesnym „faryzeuszem”-opresorem, stał się „burżuj”, persona wykreowana m. in. w 'Świętym Genecie' Jean-Paula Sartre’a, książce, którą Roger Scruton nazwał „majstersztykiem współczesnego satanizmu”. Persona ta nie dość, że nosi odrażające dla nowej lewicy cechy, jak heteroseksualizm i niechęć wobec zbrodni, to jeszcze, jak się mu histerycznie zarzuca, ośmiela się bronić „normalności” za pomocą zakazów i uciskania tych, którzy rzucają jej wyzwanie (Scruton). Dla kontrastu nowy „święty”: „Żyje [...] sypiając ze wszystkimi i każdego zdradzając; nic jednak nie może go powstrzymać. [...] postanawia z całym rozmysłem oddać się złu; podejmuje decyzję, iż czynić będzie we wszelkich okolicznościach to, co najgorsze...” (Sartre).
Leftystowski i newageowy Jezus, wytwór tego, co Eric Voegelin nazywał „obskurantyzmem duchowym”, już nie uwalnia więc od grzechu i zła, bo tego wedle postchrześcijańskiego obrazu człowieka przecież się nie przewiduje. Jeśli miałby coś uwalniać, to, jak nauczają protagoniści New Age, ukryty w głębi istoty ludzkiej quasi-boski potencjał, usuwając wszystko, zwłaszcza „opresyjną” moralność, co nie pozwala realizować się poprzez uczestnictwo w „świętej orgii”, tudzież zaprojektowanym przez lewicowych inżynierów społecznych „nowym burdelu dla wszystkich”. Dlatego Kościoły liberalno-emancypacyjne, pochylając się z współczuciem nad dyskomfortem psychicznym, jakie ma powodować poczucie winy, wysyłają egzystencjalne pojęcie grzechu do teologicznego lamusa i kreują z człowieka pseudobóstwo, które zasadę zbawienia nosi w sobie. Nie oferują już wyzwolenia z niewoli, jaką jest m. in. grzech, ale, jak dawni heretyccy gnostycy czy bracia „wolnego ducha”, jedynie emancypację spod Prawa, które mogłoby ujawnić grzeszność ich uczynków".