przez Jonah » Wt cze 03, 2014 12:54
Żyjemy dziś w czasach dość radykalnego relatywizmu moralnego. Wielu jest przekonanych, że nie ma żadnych ogólnie obowiązujących wartości i jakiejś wyróżnionej ich hierarchii. Zamiast tego szerzy się przekonanie, że wszelkie wartości są równoprawne i każdy może sam sobie własną ich hierarchię ustanawiać. Wszelkie zachowania są dozwolone, z ewentualnym zastrzeżeniem: o ile nikogo się nie krzywdzi (jednak rozumienie krzywdy jest też relatywizowane, np. pedofile już twierdzą, iż nie krzywdzą dzieci). Skoro tak, to jakakolwiek ocena czynu pod względem moralnym będzie odbierana jako agresja i opresja. Między ludźmi o zróżnicowanych hierarchiach wartości dialog na temat norm moralnych staje się niemożliwy. Ocena uznawana jest za równoważną z osądzeniem i potępieniem. W ten sposób człowiek zostaje pod względem moralnym rozbrojony. Jego sumienie, pozbawione jakiejkolwiek orientacji i punktów odniesienia, którego zadaniem jest właśnie ocena działania pod względem moralnym, więdnie. Wzrastanie w dobrym staje się niemożliwe. W takim klimacie jest coraz mniej „grzeszników”, a coraz więcej „sprawiedliwych”. W rzeczywistości zaś społeczeństwo zamienia się w hordę osobników narcystycznych, dla których inny (małżonek, dziecko, rodzic) staje się tylko narzędziem lub przeszkodą w realizowaniu chwilowych zachcianek, pragnień i namiętności. Takiemu człowiekowi trudno jest wykazać, że np. aborcja czy eutanazja są złem. Na wszelkie próby sugerowania narcyzowi, że może postępować źle, ten reaguje agresją: przecież wedle wyznawanej przez siebie, subiektywnie ustanowionej, hierarchii wartości nie postępuje on źle. W imię czego zatem ktoś go może pouczać. Przecież żadna hierarchia wartości, która przekraczałaby subiektywność i jednostkowość, oparta choćby np. na Dekalogu, wedle niego nie istnieje.
Taki sposób myślenia niekiedy przenosi się do Kościoła. Mówi się, że Jezus nikogo nie potępiał. Wręcz przeciwnie, czyni się z Niego mistrza permisywizmu. Niewygodne teksty Ewangelii, które mówią o potępieniu i piekle, jak np. Łk 13: 22-30, Mt 25: 31-46, załatwia się za pomocą metody historyczno-krytycznej, twierdząc, iż Jezus nigdy tych słów nie wypowiedział, a jedynie zmyślił je Ewangelista. Z każdego, kto stoi na gruncie Dekalogu i śmie przypominać o nim innym, czyni się współczesnego faryzeusza, nie bacząc na to, że bez Prawa i Łaska staje się zbędna. Bo po co Łaska komuś, kto nie chce przyjąć do wiadomości pouczenia (!) Prawa, iż jest grzesznikiem, a z ewentualnym grzechem załatwia się poprzez subiektywne kreowanie zmiennych hierarchii wartości?
W Biblii jednak znajdziemy teksty o tym, że należy upomnieć brata, gdy źle czyni, jak Ez 3: 18-19; Mt 18: 15-18; Gal 6: 1; 2 Tm 2: 24-26. Skąd wiemy, że źle czyni? Nie z naszego subiektywnego widzimisię, ale z Prawa Bożego. Tylko w oparciu o Prawo Boże możemy ocenić czyn pod względem moralnym, czy to swój czy cudzy, co oczywiście nie jest tożsame z potępieniem, bo potępić może tylko Bóg, mając pełną wiedzę o człowieku i uwarunkowaniach jego działania. W upominaniu zatem nie ma, i nie powinno być, nic osobistego, tylko przypomnienie o Słowie Bożym i zachęta do upamiętania. Ez 3, 18-19 nakłada wręcz obowiązek upominania i odpowiedzialność za grzech nieupomnianego kładzie na barki tego, co upominania unika.