Pytanie w temacie może nieco przewrotnie i prowokacyjnie zadałem. Nie liczę na receptę, ale... już piszę w czym problem. Jak wiecie, szukam swojej chrześcijańskiej drogi - sęk w tym, że cały czas nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wszystko jest takie "przeteologizowane" - w sensie tu znam się na argumentach za i przeciw Tradycji, chrzczeniu dorosłych, ofiarnym charakterze Mszy Świętej etc. etc. Patrząc na swoje postępowanie w życiu codziennym, na swoją modlitwę i zawierzenie Bogu widzę, że wszystko fajnie - teologiczne problemy nie stanowią dla mnie problemu - wszystko rozbija się o owo przylgnięcie do Pana Jezusa - moja "sinusoida wiary" jest bardzo pofalowana i mimo tego intelektualnego zaangażowania w to wszystko, nie widzę w tym wszystkim ducha. Zwyczajnie czuję, że moje ścieżki życiowe są gdzieś daleko od Pana Jezusa - mam wiecznie problemy z regularną modlitwą, z wiekiem mam problemy z chodzeniem do kościoła (mniejsza o przynależność), coraz rzadziej korzystam z sakramentów, nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem w ręku Biblię w celach "nienaukowych". Jakoś mam tak, że jest czas kiedy na krótko intensywnie "przylepiam się" do Pana Jezusa, by za chwilę się "odlepić". Chciałbym zmienić swoje życie, ale właśnie przede wszystkim w tym duchowym sensie. Zwyczajnie się pogubiłem i nie potrafię odnaleźć drogi do Pana i Jego łaski. Jest mi z tym naprawdę źle.
Proszę więc Was o jakąś poradę i chyba przy okazji o westchnięcie do Pana Boga za moją biedną skołataną duszą.
Chyba trochę chaotycznie, ale mam nadzieję, że zrozumiecie mój problem.